Zaduszki
Data publikacji: 2024-10-31
Kategoria: Przeznaczenie
W rodzimej tradycji 2 listopada obchodzimy Dzień Zaduszny. To czas wspominania „naszych zmarłych” – osób z rodziny, przyjaciół, za którymi tęsknimy, z którymi łączą nas więzy krwi, uczuć, wspomnień. Palimy świece, znicze, ofiarowujemy modlitwy czy drobne podarunki. Spotykamy się przy rodzinnym stole. Wspominamy. Wspólnie celebrujemy. I gdzieś tam w głębi duszy intuicyjnie czujemy tę nieuchwytną nić z duszami zmarłych. I bez względu na światopogląd choćby przez chwilę, choćby wbrew własnej logice dopuszczamy ulotną myśl o „tamtym świecie”, o „drugiej stronie”…
Słowiańskie dziady
Chcemy, czy nie, ale wszyscy zdaje się znamy ze słyszenia dziady. To starosłowiańskie święto ku czci zmarłych, liczące sobie tysiące lat przed Chrystusem, zostało z powodzeniem przyjęte na grunt chrześcijański. Przywoływanie dusz zmarłych za pomocą rytualnych wezwań, ognia, oczyszczanie ich z doczesnych grzechów dzięki modlitwie i podarkom, a ostatecznie nauka moralna – to wszystko przetrwało do naszych czasów. Palimy wszak znicze, celebrujemy rodzinne obiady czy kolacje, przypominamy rodzinne mity… Może snujemy refleksję o własnej nieuchronnej śmierci…? Naturalnie pojawiają się pytania o sens naszego życia, o jego duchowy wymiar, o jego materialny, trwały ślad…
Od złowrogich celtyckich zjaw po szczerbaty uśmiech halloweenowej dyni
Żyjemy w czasach zaawansowanej technologii; penetrujemy Kosmos. I żaden ze starożytnych bogów nie pofatygował się jak dotąd, by nam, maluczkim, przeszkadzać w eksploracji Wszechświata. Pewien współczesny filozof nawet stwierdził, że każdy ma takiego boga, jakiego potrzebuje… Nie istnieją także żadne naukowe dowody potwierdzające istnienie duszy, ale… krzywo uśmiechnięta dynia przed wejściem do willi, chryzantemy na grobie ukochanych rodziców i znicz to żywa tradycja nawet u zatwardziałych racjonalistów.
Popatrzmy zatem na tę tradycję. Kilkadziesiąt wieków przed Chrystusem Celtowie świętowali przejście od lata do zimy, oddając wówczas cześć złowrogiemu, krwiożerczemu bóstwu Samhain. Kilka dni i nocy czasu przesilenia granica między światem żywych i umarłych miała być najcieńsza, a nawet otwarta... Wierzono, że Samhain pojawia się, by wszystkie dusze zmarłych w ciągu ostatniego roku zabrać w zaświaty ze świata ludzi. Przy tej okazji złowrogi bóg zabierał ze sobą zastępy zjaw płatających figle w świecie żywych. Taki psikus…
Celtowie wierzyli też, że dusze gwałtownie lub przedwcześnie zmarłych gromadzą urazę, wściekłość, żal. Wskutek tego w te kilka dni i nocy, gdy brama między światami była otwarta (lub cienka) opuszczały zaświaty, by szkodzić żywym. Niekiedy odbierały im życie, zabierając ze sobą.
Aby się chronić przed głodnymi i wściekłymi, szukającymi na ślepo zemsty upiorami i zjawami Celtowie wyprawiali swoim zmarłym uczty, palili ogniska i zakładali przebrania oraz maski. Do ochrony służyły też specjalnie nacinane runami dynie… Poza tym druidzi, czyli kapłani celtyccy odwiedzali domy, odprawiając rytuał oczyszczenia od upiorów i zjaw. Odprawienie rytuału miało swoją mierzoną w naturze cenę. Zdaniem badaczy kultury tak właśnie rozpoczęła się dzisiejsza świecka tradycja „cukierek albo psikus”.
Tradycja celebrowania łączności ze światem zmarłych za pomocą ognia, ucztowania i dyni sięga daleko w czasie i przestrzeni. Możliwe, że w naszej, ludzkiej zbiorowej podświadomości od zarania dziejów żywa pozostaje potrzeba wiary w coś wiecznie trwałego w nas samych… I głęboka potrzeba oswajania śmierci jako naturalnego następstwa życia.